Obiecałam epilog 14 marca i jest. Pewnie się zastanawiacie dlaczego ta data (no dobra, wszyscy chyba wiedzą, że mam urodziny, bo wszędzie o tym trąbie xd)
Wiem, że dużo osób chciało, by to opowiadanie trwało wiecznie (?)
Mam nadzieję, że epilog wam się spodoba. A jeśli nie, to liczę, że z racji tego, że dziś dobiłam do 18-stej wiosny, to nie będziecie biły :*
Kochane moje. Przed nami epilog, który dedykuję wszystkim, którzy to czytali, komentowali, wspierali. Bez was nie dałabym rady. Dziękuję z całego serca.
♥♥♥♥♥♥
„Marzę o cofnięciu
czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu,
jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w
innym kierunku.”
Minęło wiele czasu. Sama
już nie wiem ile. Przestałam liczyć. Ta wiedza nie jest mi
niezbędna do życia. Właściwie co to za życie? Ja już nie żyje.
Nie mam życia. To znaczy żyję, jestem, trwam..
Żyję, ale czy jestem
człowiekiem? Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Życie zabrało
mi wszystko, co było dla mnie ważne. Być może zabrało mi również
człowieczeństwo?
Jaka wielka może być kara
za złamanie własnych zasad i przekonań? Nigdy nie sądziłam, że
aż taka. Zaufałam mu. Obdarzyłam miłością. Oddałam mu się
cała. Czy żałuję? Nie. Niczego nie żałuje. To były
najpiękniejsze chwile spędzone w jego towarzystwie. Nawet jeśli
następnego poranka się okazało, że w końcu osiągnął swój
cel. Pieprzona męska natura zdobywania. Tylko na tym mu zależało.
Żeby mnie zdobyć, bo byłam dla niego wyzwaniem. A on cholernie
lubił wyzwania. Wtedy, gdy patrzył na mnie tym kpiącym uśmiechem
poczułam się jak ścierwo. Ubrałam się szybko, spakowałam swoje
rzeczy do torby i wybiegłam pośpiesznie z tego mieszkania. Po
drodze mignął mi jeszcze uśmiechnięty Richard, którego
najzwyczajniej w świecie zignorowałam. Biegłam dłuższą chwilę,
aż dobiegłam do parku. Tam znalazł mnie Karl. Całą zapłakaną,
z podpuchniętymi oczami i bez chęci do życia. Zabrał mnie do
domu, gdzie jednak nie czułam się swobodnie. Mama nie potrafiła
wybaczyć mi moich słów, a ja nie miałam siły na nic. Całe dnie
spędzałam w moim pokoju. Nie jadłam, nie wychodziłam nigdzie, z
nikim nie rozmawiałam. Gdyby nie Karl, to pewnie bym się zagłodziła
na śmierć. Przychodził z posiłkiem trzy razy dziennie i nie
wychodził, dopóki nie zjadłam chociaż połowy. Bolało to, że
własna matka przestała się mną interesować. Karl tłumaczył jej
zachowanie przygotowaniami do ślubu, który był coraz bliżej, a
który koniec końców się nie odbył.
To znaczy, no w sumie się
odbył. Wszyscy goście siedzieli już w kościele, łącznie ze mną,
odzianą w tą cholerną, żółtą sukienkę, którą miałam ochotę
z siebie zedrzeć. Karl siedział obok mnie i chyba tylko dzięki
niemu nie uciekłam stamtąd. On wiedział o wszystkim. Był przy
mnie i wspierał. A Wellinger? Mignął mi gdzieś w kościele.
Ubrany w doskonale skrojony garnitur wyglądał bardzo poważnie,
normalnie moje serce wywróciło by fikołka, jednak wtedy zrobiło
mi się niedobrze na jego widok. Szybko odwróciłam wzrok na sobie
jego spojrzenie, a moje policzki spłonęły rumieńcem. Gdy w końcu
para młoda weszła do kościoła skupiłam na nich swoją uwagę.
Gdy miało paść sakramentalne „tak” wstrzymałam na chwilę
oddech. Ku zaskoczeniu wszystkich zebranych do kościoła wpadli
jacyś ludzie, skuli moją matkę kajdankami i wyprowadzili z
kościoła bez słowa wyjaśnienia. Ludzie przyglądali się całej
sytuacji z zaciekawieniem. Nikt nic nie mówił, nikt się nawet nie
poruszył. Nikt poza mną. Wybiegłam stamtąd. Udałam się do domu
Alexa, gdzie się szybko przebrałam, spakowałam najpotrzebniejsze
rzeczy i uciekłam. Nikt nie przejął się zapłakaną dziewczyną,
która z torbą podróżną na ramieniu wsiadła do pierwszego
lepszego pociągu odjeżdżającego z dworca. Po kilku godzinach
jazdy wysiadłam. Jak się okazało na dworcu dojechałam aż do
Monachium. Później w jednej z gazet przeczytałam, że moja matka
została skazana na kilka lat więzienia za przestępstwa finansowe.
Podobno miała na sumieniu przekręty na sumę dwóch milionów euro.
Zastanawia mnie tylko fakt, gdzie podziały się te pieniądze.
Początkowo nocowałam na
dworcu. Z czasem musiałam zmienić moje miejsce pobytu, bo ludzie z
obsługi dworca mnie przegonili. Tak właśnie wygląda moje obecne
życie. Kiedyś zupełnie przypadkiem spotkałam na ulicy Karla. Był
zaskoczony tym spotkaniem. Byłam brudna, przemarznięta i głodna.
Zabrał mnie do jednego z pensjonatów. Mogłam się umyć, najeść
i wyspać. Namawiał mnie, bym wróciła razem z nim. Nie zgodziłam
się. Nie mam po co wracać. Nie mam dla kogo. Nie potrafiłabym go
obdarzyć miłością. Nie chciałam go już ranić. Zjawia się od
czasu do czasu, daje mi pieniądze, przynosi jedzenie. On nie wie, że
zaczęłam ćpać. Nie zdaje sobie sprawy, ze to życie mnie
przerasta. Czekam właśnie na niego. Chwilę temu zażyłam amfę.
Czuję jak narkotyk zaczyna działać. Po jakimś czasie dostrzegam
postać w żółtej kurtce. Podchodzi do mnie uśmiechnięty i całuje
mnie w policzek.
-Schudłaś-mówi
przyglądając mi się uważnie. Uśmiecham się do niego blado.
-A ty się nic nie
zmieniłeś. Cały czas jesteś tym samym, upierdliwym Karlem.-
śmieje się słysząc moje słowa. Przytulam się do niego. Jest
zaskoczony moim gestem, ale po chwili odwzajemnia uścisk. -Co się
dzieje?- pyta, gdy się od niego odsuwam.
-Nic-mówię odwracając
wzrok. Chwyta mnie za podbródek i kieruje mój wzrok na swoją
twarz.
-Widzę, że coś jest nie
tak. -mówi spokojnie.
-Już się więcej nie
zobaczymy.-patrzy na mnie z zaskoczeniem. Odwracam wzrok. Przytula
mnie. Moje wargi odnajdują jego ciepłe usta i składam na nich
nieśmiały pocałunek. Wiem, że łamię mu serce, ale ja muszę
odejść.
-Proszę-zaczyna, ale ja mu
przerywam kolejnym pocałunkiem.
-Nie Karl. Ja muszę odejść.
Nie przychodź tu więcej. Mnie tu już nie będzie. Masz być
szczęśliwy, rozumiesz? Odnosisz w końcu upragnione zwycięstwa,
niedługo poznasz kobietę z którą stworzysz rodzinę. Zapomnij o
mnie. Żyj tak, jakbyś nigdy mnie nie poznał. Ja sobie poradzę. I
ty też.
Jeszcze jedno. Przekaż mu
to. -podaję mu złożoną kartkę, która jest pognieciona. Długo
męczyłam się nad tym listem. -chłopak patrzy mi w oczy.
-Obiecaj mi coś.- kładzie
dłonie na moich ramionach. Patrzę na niego wyczekująco. -Masz być
ostrożna, rozumiesz? -z łzami w oczach kiwam twierdząco głową.
Składam ostatni pocałunek na jego ustach i odchodzę. Łzy już nie
płyną. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nic już nie czuję.
Narkotyk przejął całkowitą kontrolę nad moim ciałem. Śmieję
się idąc ulicą. Ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. Jak na
bezdomną, która nie ma niczego. Mają rację. Nie mam nic. Ale czy
kiedykolwiek zaciekawili się, dlaczego ktoś nie ma domu? Dlaczego
mieszka na ulicy? Może życie go do tego zmusiło, przerosło tego
kogoś. A może zwyczajnie tak było łatwiej. Nie każdy bezdomny to
alkoholik czy ćpun. Są też tacy z wyboru. A ja? Do której grupy
należę? Chyba do samobójców. Docieram na miejsce po kilku
minutach. Nie jest mi zimno, pomimo ujemnej temperatury. Przywykłam
już. Wchodzę na taflę lodu, którym jest pokryta rzeka. Idę po
lodzie śmiejąc się. Wreszcie czuję się wolna i szczęśliwa.
Chociaż przez chwilę. Ta wolność daje mi nadzieję. Nie wiem jak
moje życie potoczy się dalej. I to jest w tym najpiękniejsze.
*****
„Andreasie
Wybaczam Ci. Już dawno Ci
wybaczyłam. Nawet jeśli przez cały czas znajomości ze mną,
robiłeś wszystko tylko po to, żeby się ze mną przespać, to ja
Ci to wszystko wybaczam. I wiesz co? Nie żałuję. Cholernie bym
chciała żałować tych wszystkich decyzji, ale nic takiego nie
czuję. Nie czuję żalu. To były najpiękniejsze chwile mojego
życia. Życia, które już się skończyło. Zaczynam nowe. Mam do
Ciebie tylko jedną prośbę. Dbaj o Karla. On potrzebuje
przyjaciela. Potrzebuje wsparcia. A ja mu nie mogę tego zapewnić.
Jeśli o mnie jeszcze nie zapomniałeś, to teraz to zrób. Traktuj
mnie tak, jakbym w ogóle nie istniała.
Anna”
________________________________________
„Spróbuj po prostu
żyć. Rozpamiętywanie jest zajęciem starców.”