To właśnie tutaj zawsze
przychodziłam, gdy miałam problem. W tym miejscu zawsze było tak
spokojnie. Mogłabym zostać tutaj już na zawsze. Pamiętam pierwszy
mój dzień tutaj. Miałam wtedy dziewięć lat i mama pierwszy raz
mnie tu przywiozła. Od razu zakochałam się w tym miejscu. Taka
moja miłość od pierwszego wejrzenia. Konie pokochałam jeszcze
wcześniej. Na mojej twarzy mimowolnie pojawia się szeroki uśmiech, gdy tylko sobie przypomnę mój pokój z tamtego okresu. Wszędzie były
konie. Na półkach kucyki Pony, na ścianach pocztówki, kalendarze,
obrazki. Teraz jak o tym myślę, to chyba była moja mała obsesja.
Moja miłość do koni wcale nie zmalała, wręcz przeciwnie.
Dorastałam ja i moje uczucie do tych zwierząt. W
zamyśleniu kierowałam się w stronę stajni. Drogę znałam już na
pamięć. Gdy już znalazłam się w stajni, przywitał mnie Joseph,
który pracował tutaj, odkąd tylko pamiętam. Był stajennym. Gdy
się na niego patrzyło, od razu widać było jego wielką miłość
do koni. W jego oczach cały czas żarzyły się pewne ogniki. Robił
to co kochał i był najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Dopiero
teraz dostrzegłam, że jego kiedyś czarne włosy są już niemal
całkowicie siwe, skóra zrobiła się coraz bardziej pomarszczona,
przytyło mu się nieznacznie i jakby się trochę zgarbił.
-Czy mogę.. -nie zdążyłam dokończyć
pytania, bo przerwał mi w pół zdania.
-Oczywiście, zaraz przyniosę ci
siodło. Idź już do Duke'a bo widać, że bardzo się za tobą
stęsknił. Robi się coraz starszy, tak samo jak my wszyscy. -w jego
głosie dało się słyszeć refleksje. Właśnie za to tak bardzo go
lubiłam. Podobno to z wiekiem przychodzi mądrość. Joseph jest
tego najlepszym przykładem. Od pierwszego dnia tutaj znalazłam w
nim przyjaciela. Zawsze służył pomocą, zawsze mogłam na niego
liczyć. Czasami myślałam, że właśnie takiego dziadka chciałabym
mieć. Powoli skierowałam się do boksu. Z daleka zauważyłam
czarny łeb i grzywę Duke'a. Wzięłam jedną ze szczotek i
podeszłam bliżej.
-Cześć staruszku. -powiedziałam
patrząc w jego wielkie, brązowe oczy. Szczotką zaczęłam gładzić
go delikatnymi ruchami po szyi. Był taki piękny, dostojny, cały
czarny. Czasami był zadziorny, nie raz zrzucił mnie z grzbietu, ale
nie poddawałam się. Początkowo był nieufny. Pamiętam jak
pierwszego dnia tutaj, powiedziałam, że to ten. Że to na nim chce
jeździć. Widziałam przerażenie w oczach instruktorki jazdy i
Josepha. Początki nie były łatwe. Długo musiałam go do siebie
przekonywać i pierwsze kilka tygodni zamiast jazdy na lonży, jak
moim rówieśnicy, ja oprowadzałam go po pastwisku, czesałam,
dawałam smakołyki. Pamiętam gdy pierwszy raz na niego wsiadłam.
Byłam z siebie taka dumna. Tak bardzo się cieszyłam. Przeszliśmy
może z 2 metry i mnie zrzucił z grzbietu. Inne dziewięciolatki na
pewno by płakały. No dobra, byłam podrapana i bolało, ale się
nie poddałam. Wsiadłam drugi raz. I trzeci. I dziesiąty. Dobrze,
że wtedy był młodym koniem i nie był aż tak wysoki. Pamiętam
też, że moja mama chciała zrezygnować, gdy raz złamałam rękę.
Ale mój upór ją przekonał, że to nie jest dobry pomysł. Może i
tym razem też nie powinnam się poddawać? Nawet nie zauważyłam
kiedy zjawił się Joseph. Odłożył siodło i uważnie mi się
przyglądał. Wiedział, że coś mnie gryzie. Poczułam jak kładzie rękę na moim ramieniu. Dla jednych nic nieznaczący gest, a dla mnie
znaczył on tak wiele.
-Ona chce wziąć z nim ślub. Chce się
stąd wyprowadzić. A ja nie chce. Tutaj mam wszystko co kocham. Mam
przyjaciół. Nie chce tego zostawiać. -po moich policzkach zaczęły
cieknąć gorzkie łzy. Przytulił mnie do siebie i gładził po
plecach. Wiedziałam, że będzie mi go bardzo brakowało. Byłam na
straconej pozycji. Nikt się mnie nie pytał o zdanie, czy chcę?
Postawili mnie przed faktem dokonanym.
-Doskonale wiem jak się czujesz. Ale
musisz o czymś pamiętać. -odsunęłam się od niego i z
wyczekiwaniem patrzyłam w jego mądre oczy. Tylko one pozostały
takie same. Nie zmieniły się przez te kilka lat. Miały barwę
płynnego miodu i zawsze biło z nich ciepło i mądrość. -Nie
możesz zapominać o swojej matce. Nie bądź egoistką. -dopiero te
słowa mnie nieco ostudziły. -Pamiętaj, że to ona przez te
wszystkie lata wiele poświęciła właśnie dla ciebie. Daj mu
szansę. Znam twoją awersję do mężczyzn, ale daj mu szansę. Może
on naprawdę darzy twoją matkę miłością? Pomyśl o tym co
będzie, gdy przez ciebie się rozstaną. Mama może mieć do ciebie
żal i wcale nie będziesz czuła się lepiej. Przemyśl to kochana,
bo możesz stracić więcej niż chcesz zyskać.- powiedział
wyprowadzając Duke'a z boksu. Przywiązał go do słupa i pomógł
mi go wyczesać. Milczał. Zawsze wiedział jak się zachować. Dawał
mi czas, żebym mogła przemyśleć jego słowa i wziąć je do
serca. Nim się spostrzegłam, Duke był cały już wyczyszczony i
gotowy do jazdy. Nałożył na niego czaprak i siodło. Upewnił się,
że jest dobrze zapięte. Założył mu czerwoną uzdę i był już
prawie gotowy do jazdy. Jeszcze tylko trzeba było wyczyścić kopyta
od spodu. Po chwili wyprowadzał go już ze stajni. Gdy wyszłam za
nimi, promienie słońca ogrzewały moją twarz. Dzień
zapowiadał się bardzo przyjemnie. Założyłam na głowę toczek i
Joseph przytrzymał Duke'a, bym mogła na niego wsiąść. Gdy
siedziałam już w siodle, musiałam dać sobie chwilę, by
przyzwyczaić się do wysokości. Nie jeździłam od czasu tego
zimowego obozu, który się odbył w tym samym czasie, co urlop mamy, gdzie Alex się jej oświadczył. Nachyliłam się do przodu i pogłaskałam go po szyi, gładząc
jego czarną grzywę. Joseph wpuścił nas na wybieg i już po chwili
już gnaliśmy galopem przed siebie. Tak bardzo mi tego brakowało.
Uwielbiałam czuć ten wiatr we włosach. Tą szybkość. Tą
łączność z koniem, gdy gnaliśmy razem przed siebie.
-Może chcesz poskakać? -Krzyknął do
mnie Joseph, gdy po raz kolejny przebiegliśmy niedaleko niego.
Wiedziałam, że nas obserwuje, zawsze to robił, od pierwszego dnia,
gdy się tam pojawiłam. Zawsze służył pomocą. Przystopowałam
trochę Duke'a i po chwili zatrzymaliśmy się obok niego.
-Byłoby świetnie -odparłam z wielkim
uśmiechem na twarzy i podekscytowaniem w głosie. Nie pamiętam już,
kiedy ostatnio skakałam. Joseph prześlizgnął się pomiędzy
belkami ogrodzenia i przygotował przeszkody do pokonania. Czekając,
aż je przygotuje starałam się uspokoić Duke'a po galopie.
Starałam się odprężyć, nie chciałam, żeby wyczuł mój lekki
stres. Po chwili wszystko było już przygotowane.
-Zacznij od tych najniższych.
Staruszek już pewnie zapomniał, jak się to robi.- zażartował,
ponownie przeciskając się pomiędzy belkami ogrodzenia. Nie musiał
mi przypominać. Doskonale o tym wiedziałam. Wybrałam najniższą
przeszkodę, gdzie belka była umieszczona może na 20 centymetrach.
Pokonał ją bez najmniejszego problemu. Nakierowałam go kolejną,
wyższą. Z wielką gracją przeskoczył nad przeszkodą. I tak kilka
razy, stawiając poprzeczkę jeszcze wyżej. Zapomniałam już jak
wielką przyjemność mi to sprawiało.
-No chyba już wystarczy.-krzyknął
nagle Joseph. -On już nie jest młodzieniaszkiem, chyba nie chcesz,
żeby się przeforsował, co? -skierowałam mój wzrok na niego, tylko na
kilka sekund. Był radosny. Jak za każdym razem, gdy patrzył na
konie. Pozostała mi tylko jedna przeszkoda, której nie
przeskoczyliśmy. Najwyższa.
-Jeszcze tylko jedna i kończymy.-
krzyknęłam w jego stronę z dziwnym podnieceniem w głosie.
Zatrzymałam konia w odpowiedniej odległości przed przeszkodą.
Popatrzyłam na nią i wiedziałam, że jeśli uda nam się ją
przeskoczyć, to wszystko się jakoś ułoży. Joseph miał rację.
Nie mogę zabraniać mamię miłości. Jeśli kocha Alexa muszę to
zaakceptować.
-To nie jest dobry pomysł.- w jego
głosie słyszałam strach.
-Dam radę.-szepnęłam do siebie.-
Damy radę Duke. -zacisnęłam palce mocno na wodzy i ucisnęłam
piętami w boki konia, zmuszając go, by ruszył. Rozpędzał się,
byliśmy pięć metrów przed przeszkodą, dwa metry, przygotowałam
się do skoku i... to wszystko działo się tak szybko. Zatrzymał
się nagle, wierzgając jak szalony. Moje stopy wyplotły się ze
strzemion, widziałam jak w zwolnionym tempie jak spadam. Poczułam
przeszywający ból w nodze, później w dole pleców, aż w końcu
tępy ból w tyle głowy i nagle wszystko mi się zamazało.
Słyszałam w oddali krzyki Josepha, widziałam, że biegł w moją
stronę. A ja widziałam już tylko ciemność...
*****
Gdy się ocknęłam czułam ból w
nodze. Strasznie bolała mnie głowa. Trochę jakbym miała kaca.
Byłam jednak pewna, że nic nie piłam. Moje oczy drażniło
jaskrawe światło i wszędzie obecna biel. Jeszcze jakieś pikanie
przyprawiało mnie o większy ból głowy. W okół mnie znajdowało
się kilku ludzi, ubrani byli cali na biało. Próbowałam się
podnieść, ale moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zaraz
osoby znajdujące się w sali, zwróciły na mnie uwagę.
-Ocknęła się. Zawołajcie doktora.
-krzyknęła jedna z kobiet, po chwili inna wybiegła z sali.
Przyglądałam im się, nic nie rozumiejąc. Chciałam się odezwać,
ale z moich ust wydobyło się tylko charczenie. Pielęgniarka
zauważyła to i szybko podała mi coś do picia, uprzednio
zmieniając wysokość zagłówka, w ten sposób, że znajdowałam
się w pozycji półleżącej. Woda. Właśnie tego mi było
potrzeba. Dostrzegłam na mojej dłoni wenflon. Wzdrygnęłam się.
Nienawidzę igieł. Cały czas kręciło mi się w głowie.
-Dzień dobry.- do sali wszedł
przystojny mężczyzna, na moje oko mógł być koło czterdziestki.
Miał na sobie biały fartuch i spodnie w tym samym kolorze. Miałam
zdecydowanie dość białego w tej chwili. -Miałaś wypadek. Spadłaś
z konia. -mówił spokojnie, ważył słowa. Usiadł na krześle,
koło mojego łóżka. Wcale mnie to nie zaskoczyło. Nie był to
pierwszy raz, gdy spadłam z konia. Zawsze się kończyło na kilku
zadrapaniach. Nic więcej. -Przywieźli cię tutaj na badania, bo
długo nie odzyskiwałaś przytomności. Jak się okazało, masz
wstrząśnienie mózgu, oraz złamanie śródstopia i dwóch palców w
lewej nodze. -przyglądał mi się uważnie. Znałam chociaż źródło
bólu.
-Kiedy będę mogła stąd
wyjść?-zapytałam z nadzieją w głosie. Nie chciałam tu spędzić
ani minuty dłużej.
-Jeśli wszystkie wyniki badań będą
prawidłowe, to możliwe, że za dwie godziny dostanie pani
wypis-uśmiechnął się w moją stronę. Próbowałam poruszyć moją
lewą stopą. Była jakaś cięższa i coś ograniczało moje ruchy.
Yh zdążyli mi ją już zagipsować. -Ma pani gościa. -w jego
uśmiechu kryło się coś, czego nie mogłam zidentyfikować.
-Czuwał cały czas pod salą, wypytując co chwilę o pani stan.
-powiedział przyciszonym głosem, po czym uśmiechnął się
znacząco i wyszedł z sali.
Pewnie Joseph cały czas czekał,
martwiąc się o mój stan. Po chwili ktoś nieśmiało zapukał do
drzwi. Powiedziałam tylko -Proszę- i momentalnie drzwi się
uchyliły. Spodziewałam się zobaczyć siwą głowę Josepha a
zobaczyłam..
-Karl? Co ty tu robisz? -zapytałam
patrząc na niego, jakby przybył z innej planety. Już szybciej bym
się spodziewała matki z Alexem, ale nie jego.
-Joseph zadzwonił do domu, że jesteś
w szpitalu, więc od razu przyjechałem. -usiadł na krześle obok
łóżka. Zamyśliłam się chwilę. Coś mi tu nie pasowało.
-Czekaj. Przecież informacji o stanie zdrowia
pacjenta udzielają tylko rodzinie. A ty nie jesteś moją rodziną.
Co im nagadałeś? -przyglądałam mu się uważnie. Zauważyłam, że
jego twarz nieznacznie poczerwieniała. Na czole pojawiła się
pulsująca żyłka, a jego wzrok błądził gdzieś po mojej pościeli.
Muszę przyznać, że wyglądał komicznie w tej sytuacji.
-Powiedziałem
im, że jestem twoim chłopakiem.-bąknął pod nosem.
-Że co proszę? -zapytałam
poirytowana.
-Powiedziałem, że jestem twoim
chłopakiem, okej? -niemal wykrzyknął. Miałam ochotę się głośno
zaśmiać. Ktoś tu chyba nie ma w zwyczaju kłamać. Na mojej twarzy
pojawił się cwaniacki uśmiech.
-To mówisz, że się podajesz za
mojego chłopaka, a nawet na randce jeszcze nie byliśmy? No wiesz.
Nie spodziewałam się tego po tobie. -zacmokałam, kręcąc głową z
dezaprobatą. Jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.
-Ale ja..- zaczął się jąkać. -To
nie tak... ja tylko..-patrzył na swoje obuwie, unikając mojego
spojrzenia.
-Ej spokojnie, żarty sobie stroję.
-uśmiechnęłam się pokrzepiająco. -Zabierz mnie lepiej do domu,
dłużej nie zniosę siedzenia w tym miejscu. Zaraz oszaleję. -na
moje słowa wstał i skierował się do drzwi.
-Pogadam z lekarzem.-powiedział i
wyszedł z sali. Znowu zostałam sama. Wpatrywałam się w okno.
Pomału się robiło szarawo na dworze. Miałam ochotę wrócić do
domu. Chciałam się położyć do mojego łóżka i budzić się,
gdy to się wreszcie skończy. -Załatwione. -wszedł do sali z
wielkim bananem na twarzy. W dłoni trzymał jakąś kartkę.
Najprawdopodobniej mój wypis. Po chwili do sali przyszła
pielęgniarka, która przygotowała mnie do opuszczenia szpitala.
Odwróciłam wzrok, gdy wyciągała mi wenflon. Syknęłam tylko z
bólu. Po chwili zjawiła się druga, z wózkiem, na który mnie zaraz
posadziły i z dwiema kulami, które wręczyła Karlowi. Zawiozły
mnie wózkiem na zewnątrz i pomogły wsiąść do samochodu. Karl
chyba im jeszcze dziękował za pomoc, ale nie słyszałam co mówił,
bo siedziałam zamknięta w moim aucie (?), co dotarło do mnie kilka
chwil później. Wsiadł od strony kierowcy, uruchomił silnik i
odjechał ze szpitalnego parkingu. Sądziłam, że się odezwie choć
jednym słowem, ale uparcie milczał. Patrzył się przed siebie.
Widziałam, że jest zły, że chce coś powiedzieć. Coś go gryzło.
-Powiedz to wreszcie -warknęłam. Moje
słowa zaskoczyły mnie chyba bardziej niż jego samego.
-Chciałaś się zabić? -jego głos
miał dziwnie wysoki ton. Zaśmiałam się. Cholera. Czy jak wyglądam
na samobójczynie? W tej chwili co najwyżej na wariatkę, ale nie na
samobójczynię.
-Nie. Chciałam po prostu przeskoczyć
tą cholerną przeszkodę. -powiedziałam powoli, wyraźnie
akcentując każde słowo. -Jakbyś mnie znał, to byś wiedział, że
jazda konna to całe moje życie. - powiedziałam z poirytowaniem w
głosie.
-A właśnie. Byłbym zapomniał.
-mówił poważnym tonem, siląc się na spokój. -Lekarz powiedział,
że musisz z tym skończyć. Tym razem skończyło się na kilku
złamaniach, ale następnym może nie być już tak różowo. Jak
powiedział, niewiele brakowało, być złamała kość piszczelową.
A wtedy zamiast spędzić w szpitalu kilka godzin, spędziłabyś w
nim kilka tygodni. -jego słowa zabolały. Jak to mam skończyć z
jazdą konną? Nie. On musi kłamać. Chociaż z drugiej strony, jaki by
miał w tym cel? Żaden. Cholera. On nie kłamie.
-Wiesz co. Dorosłość wcale nie jest taka
fajna.- powiedziałam nagle, zaskakując i siebie i jego tym
stwierdzeniem. -przed moimi osiemnastymi urodzinami wszystko się
dobrze układało. A teraz? Mam się przeprowadzić do Oberstdorfu,
chociaż nikogo tam nie znam. Mam zostać pasierbicą człowieka,
którego nie toleruję. Mam zrezygnować z jazdy konnej, którą
kocham od dziecka. Zapomniałam może o czymś? -zaśmiał się.
Miałam ochotę mu walnąć. Ja tu się przed nim otwieram.
Uzewnętrzniam. Mówię mu co mi leży na wątrobie, a on się śmieje.
Toż to ignorancja! Wstyd i hańba ci. Nie wiem czemu, ale też
zaczynam się śmiać.
-Jesteś głupi, wiesz? -mówię z
udawaną powagą, gdy już przestaję się śmiać.
-Ty też.-odszczekuje mi się. Znów
zaczynam się śmiać. -Wcale nie jest tak, że nie znasz nikogo w
Oberstdorfie. -mówi po chwili. -Znasz przecież mnie. A ja się tobą
tam zajmę. -mówi poważnie. Po chwili zatrzymuje się przed naszym
domem. Wysiada. Podchodzi do moich drzwi. Otwiera je. Bierze mnie na
ręce. Zamyka lekko drzwi nogą. Wnosi mnie po schodach. Podaje mi
klucz, żebym odkluczyła drzwi. Wchodzimy do środka. Sadza mnie na
kanapie w salonie i znów wychodzi na dwór. Wraca po chwili
przynosząc dwie kule z auta. Siada obok mnie i mi się przez chwilę
przygląda. -Jesteś jak małe dziecko. Nie można cię zostawić na
chwilę samej. Ciągle potrzebujesz opieki. -spojrzałam na niego.
Mówił te słowa z troską.
-Dzięki. Zawsze chciałam mieć
starszego brata. A teraz bądź tak dobry i zrób mi herbatki.-
uśmiechnęłam się do niego prosząco. Wstał i z westchnięciem
udał się do kuchni. Po chwili wrócił z kubkiem herbaty. -Skąd...?
-nie zdążyłam dokończyć nawet pytania.
-... wiedziałem, że to jest twój
ulubiony kubek? Pomyślmy. Tylko jeden kubek w szafce był z
malunkiem konia. Poza tym jest już trochę zużyty, co musi znaczyć,
że często z niego pijesz. -podał mi kubek. -owoce leśne. Jedna
łyżeczka cukru. -powiedział nim zdążyłam o cokolwiek zapytać.
-Mam się ciebie bać? - zaśmiałam
się upijając łyka gorącej herbaty.
-Nie musisz. Jestem niegroźny.
-uśmiechnął się w najbardziej uroczy sposób, jaki tylko
kiedykolwiek widziałam.
-Dobra Sherlocku, zanieś mnie ładnie
na górę, co? Bo jeszcze trochę i ci tutaj zasnę. -spojrzałam na
niego proszącym wzrokiem. Wstał i nic nie mówiąc podniósł mnie
z kanapy. -Do łazienki poproszę.- dodałam pośpiesznie. Zmarszczył
nos. Przyglądałam mu się przez całą drogę.
-No co?-zapytał nieźle poirytowany. W
końcu postawił mnie przed drzwiami łazienki. Zbiegł na dół po
schodach i przyniósł mi kule. -Teraz to sobie chyba sama dasz radę.
-spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, po czym się lekko zarumienił.
-Dobra. Chyba jakoś dam radę sama się
rozebrać. -rzuciłam śmiejąc się pod nosem i zniknęłam za
drzwiami łazienki. Cholera. Co ja robię. On wie, że ja cały czas
żartuje? Mam taką nadzieję. Umyłam się, starając nie pomoczyć
gipsu, po czym założyłam szlafrok, umyłam zęby i wyszłam z
łazienki. Poruszanie się o kulach było trudne początkowo, ale
jakoś doczłapałam się do mojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam
drzwi za sobą poczułam się lepiej. Znalazłam w szafie luźne
bawełniane szorty, w jakże uroczym i krzykliwym kolorze, mianowicie różowym i szarą bokserkę. Usiadłam na łóżko i z
lekkimi problemami się ubrałam. Usadowiłam się wygodnie w łóżku
i sięgnęłam po mój nowy telefon, który od rana leżał
nietknięty na szafce nocnej. Nigdy nie miałam w zwyczaju zabierać
telefonu, gdy jechałam do stadniny. Wtedy chciałam mieć święty
spokój. Był jeden sms od Mai. Pytała czy wszystko w porządku i
pytała o której ma się jutro zjawić. No tak. Zapomniałabym.
Krótko jej odpisałam o tym co dziś się stało. Dodałam, że może
się zjawić o 14. Nie czekałam na odpowiedź, od razu
położyłam się spać.
*****
-Anna wstawaj. -ktoś szarpał mnie za
kołdrę, której nie chciałam za nic w świecie puścić. -Jest już po 10.
Zaczął się twój ulubiony program w telewizji. -dwa razy nie
trzeba mi powtarzać. Odkopałam się z kołdry. Podniosłam się
odrobinę za szybko z łóżka i bach... Upadłam. Długo jeszcze
będę się czuć jak taka kaleka? Podniosłam się. Mama patrzyła
na mnie ze współczuciem. Podała mi rękę i pomogła wstać.
Wzięłam jedną z kul, stojących obok łóżka i zeszłam pomału
na dół po schodach. Telewizor w salonie był włączony. Akurat
prezentowali prognozę pogody. Niezainteresowana poszłam do kuchni,
zrobić sobie płatki z mlekiem. Całkiem sprawnie mi szło
przeniesienie miski z zawartością do salonu. No do pewnego momentu.
Słyszałam jak prezenter zapowiada nowego gościa.
-Proszę państwa, naszym gościem
będzie młody i jakże utalentowany skoczek narciarski, który
pomimo swojego młodego wieku, wygrywa wszystko co popadnie.
Większość nastolatek z Niemiec, jak i z innych krajów Europy
piszczy z zachwytu na jego widok. Przed państwem Andreas Wellinger!
-w studiu rozległy się brawa. Zerknęłam na telewizor i stanęłam
jak wryta. Z prowadzącym właśnie witał się blondyn, który
przewyższał prowadzącego co najmniej o dziesięć centymetrów.
Ubrany w ubrania sponsora, więc wcale nie wyglądał jakoś mega seksownie.
Boże Anna o czym ty myślisz. Ziemia do Anny. On nawet nie jest
atrakcyjny, poza tym widzisz tylko jego profil, albo nawet i tył. O
pokazują go z przodu. Zaraz. Skądś znam te niebieskie oczy. Ten
wyćwiczony przed lustrem uśmiech numer pięć.
-Cholera jasna.- miska z moim
śniadaniem wyślizgnęła mi się z ręki. Mleko rozlało się po
podłodze tworząc ogromną plamę, pośrodku której stałam nie
mogąc się ruszyć.miska natomiast rozbiła się na kilka kawałków. Po chwili do salonu wszedł Karl, który chyba
wrócił z porannej przebieżki. Swoją drogą, od kiedy on biega?
Nie ważne.. Patrzył to na mnie, to na plamę na podłodze, to na
telewizor.
-Nawet na chwilę nie można cię samej
zostawić. -skwitował z uśmiechem na ustach, po czym wyszedł
zapewne w poszukiwaniu jakiegoś mopa.
_____________________________________________________________
Kochani przepraszam za błędy, bo jestem pewna że jest ich mnóstwo. Ciągle sobie obiecuję, że nie będę piała po nocach i co ja robię? Jestem zdecydowanie za miękka. Zdecydowanie.
Czekam na moją czekoladę ;P Wyrobiłam się do północy, no jakby nie patrzeć.
Słodkich snów potworki :*
No, no. ciekawie. Karl jak zawsze pomocny. Jestem fanka numer jeden twojej twórczości ;) ;*
OdpowiedzUsuńA może jesteś po prostu jedyną fanką mojej twórczości, co? ;P Należy mi się czekolada, i to nie byle jaka. Taka dobra. Najlepiej Milka. O. A tak serio to chciałam coś napisać, ale przez tą czekoladę wyleciało mi z głowy. Co ja miałam? A. Już wiem. Jestem za dobra dla was. Oj niech tylko szkoła się znów zacznie, to się to wszystko skończy. Nie będzie już tak fajnie, już ja wam to mogę zagwarantować. :* Moje kochane potworki xd
UsuńPrzeciniki krowa Ci zjadła? ;D Rozdział przewidywalny. Co za wyrodna matka, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńps CZEKOLADA? Udam, że tego nie przeczytałam.
Tak. Mam krowe w łóżku, która zjada mi przecinki. A tak na serio to i tak dodałam już kilka przecinków.
OdpowiedzUsuńJa też jestem fanką twojej twórczości :D Piszesz szybciej ode mnie, czego Ci zazdroszczę >.< i dawaj czekoladę :P
OdpowiedzUsuńCzekaj, nir zrozumiałyśmy się. To wy macie mi czekoladę, a nie ja wam? Jesteś fanką mojej twórczości, pomimo rażącego braku przecinków i niekiedy literówek/ błędów, których ja nie wychwytuje z prostego względu, że nie lubie czytać mojej twórczości..Ah.. Nie wiem co jeszcze chciałam tu napisać, więc na tym skończę ten komentarz. A. Już wiem. Piszę tak szybko, bo mnie zmuszają, a ja za łatwo ulegam. Ale to się zmieni. Szkoła odbierze mi całe chęci do pisania..
Usuń