sobota, 4 stycznia 2014

5. "Dorosłość wcale nie jest fajna"

 

To właśnie tutaj zawsze przychodziłam, gdy miałam problem. W tym miejscu zawsze było tak spokojnie. Mogłabym zostać tutaj już na zawsze. Pamiętam pierwszy mój dzień tutaj. Miałam wtedy dziewięć lat i mama pierwszy raz mnie tu przywiozła. Od razu zakochałam się w tym miejscu. Taka moja miłość od pierwszego wejrzenia. Konie pokochałam jeszcze wcześniej. Na mojej twarzy mimowolnie pojawia się szeroki uśmiech, gdy tylko sobie przypomnę mój pokój z tamtego okresu. Wszędzie były konie. Na półkach kucyki Pony, na ścianach pocztówki, kalendarze, obrazki. Teraz jak o tym myślę, to chyba była moja mała obsesja. Moja miłość do koni wcale nie zmalała, wręcz przeciwnie. Dorastałam ja i moje uczucie do tych zwierząt. W zamyśleniu kierowałam się w stronę stajni. Drogę znałam już na pamięć. Gdy już znalazłam się w stajni, przywitał mnie Joseph, który pracował tutaj, odkąd tylko pamiętam. Był stajennym. Gdy się na niego patrzyło, od razu widać było jego wielką miłość do koni. W jego oczach cały czas żarzyły się pewne ogniki. Robił to co kochał i był najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Dopiero teraz dostrzegłam, że jego kiedyś czarne włosy są już niemal całkowicie siwe, skóra zrobiła się coraz bardziej pomarszczona, przytyło mu się nieznacznie i jakby się trochę zgarbił.
-Czy mogę.. -nie zdążyłam dokończyć pytania, bo przerwał mi w pół zdania.
-Oczywiście, zaraz przyniosę ci siodło. Idź już do Duke'a bo widać, że bardzo się za tobą stęsknił. Robi się coraz starszy, tak samo jak my wszyscy. -w jego głosie dało się słyszeć refleksje. Właśnie za to tak bardzo go lubiłam. Podobno to z wiekiem przychodzi mądrość. Joseph jest tego najlepszym przykładem. Od pierwszego dnia tutaj znalazłam w nim przyjaciela. Zawsze służył pomocą, zawsze mogłam na niego liczyć. Czasami myślałam, że właśnie takiego dziadka chciałabym mieć. Powoli skierowałam się do boksu. Z daleka zauważyłam czarny łeb i grzywę Duke'a. Wzięłam jedną ze szczotek i podeszłam bliżej.
-Cześć staruszku. -powiedziałam patrząc w jego wielkie, brązowe oczy. Szczotką zaczęłam gładzić go delikatnymi ruchami po szyi. Był taki piękny, dostojny, cały czarny. Czasami był zadziorny, nie raz zrzucił mnie z grzbietu, ale nie poddawałam się. Początkowo był nieufny. Pamiętam jak pierwszego dnia tutaj, powiedziałam, że to ten. Że to na nim chce jeździć. Widziałam przerażenie w oczach instruktorki jazdy i Josepha. Początki nie były łatwe. Długo musiałam go do siebie przekonywać i pierwsze kilka tygodni zamiast jazdy na lonży, jak moim rówieśnicy, ja oprowadzałam go po pastwisku, czesałam, dawałam smakołyki. Pamiętam gdy pierwszy raz na niego wsiadłam. Byłam z siebie taka dumna. Tak bardzo się cieszyłam. Przeszliśmy może z 2 metry i mnie zrzucił z grzbietu. Inne dziewięciolatki na pewno by płakały. No dobra, byłam podrapana i bolało, ale się nie poddałam. Wsiadłam drugi raz. I trzeci. I dziesiąty. Dobrze, że wtedy był młodym koniem i nie był aż tak wysoki. Pamiętam też, że moja mama chciała zrezygnować, gdy raz złamałam rękę. Ale mój upór ją przekonał, że to nie jest dobry pomysł. Może i tym razem też nie powinnam się poddawać? Nawet nie zauważyłam kiedy zjawił się Joseph. Odłożył siodło i uważnie mi się przyglądał. Wiedział, że coś mnie gryzie. Poczułam jak kładzie rękę na moim ramieniu. Dla jednych nic nieznaczący gest, a dla mnie znaczył on tak wiele.
-Ona chce wziąć z nim ślub. Chce się stąd wyprowadzić. A ja nie chce. Tutaj mam wszystko co kocham. Mam przyjaciół. Nie chce tego zostawiać. -po moich policzkach zaczęły cieknąć gorzkie łzy. Przytulił mnie do siebie i gładził po plecach. Wiedziałam, że będzie mi go bardzo brakowało. Byłam na straconej pozycji. Nikt się mnie nie pytał o zdanie, czy chcę? Postawili mnie przed faktem dokonanym.
-Doskonale wiem jak się czujesz. Ale musisz o czymś pamiętać. -odsunęłam się od niego i z wyczekiwaniem patrzyłam w jego mądre oczy. Tylko one pozostały takie same. Nie zmieniły się przez te kilka lat. Miały barwę płynnego miodu i zawsze biło z nich ciepło i mądrość. -Nie możesz zapominać o swojej matce. Nie bądź egoistką. -dopiero te słowa mnie nieco ostudziły. -Pamiętaj, że to ona przez te wszystkie lata wiele poświęciła właśnie dla ciebie. Daj mu szansę. Znam twoją awersję do mężczyzn, ale daj mu szansę. Może on naprawdę darzy twoją matkę miłością? Pomyśl o tym co będzie, gdy przez ciebie się rozstaną. Mama może mieć do ciebie żal i wcale nie będziesz czuła się lepiej. Przemyśl to kochana, bo możesz stracić więcej niż chcesz zyskać.- powiedział wyprowadzając Duke'a z boksu. Przywiązał go do słupa i pomógł mi go wyczesać. Milczał. Zawsze wiedział jak się zachować. Dawał mi czas, żebym mogła przemyśleć jego słowa i wziąć je do serca. Nim się spostrzegłam, Duke był cały już wyczyszczony i gotowy do jazdy. Nałożył na niego czaprak i siodło. Upewnił się, że jest dobrze zapięte. Założył mu czerwoną uzdę i był już prawie gotowy do jazdy. Jeszcze tylko trzeba było wyczyścić kopyta od spodu. Po chwili wyprowadzał go już ze stajni. Gdy wyszłam za nimi, promienie słońca ogrzewały moją twarz. Dzień zapowiadał się bardzo przyjemnie. Założyłam na głowę toczek i Joseph przytrzymał Duke'a, bym mogła na niego wsiąść. Gdy siedziałam już w siodle, musiałam dać sobie chwilę, by przyzwyczaić się do wysokości. Nie jeździłam od czasu tego zimowego obozu, który się odbył w tym samym czasie, co urlop mamy, gdzie Alex się jej oświadczył. Nachyliłam się do przodu i pogłaskałam go po szyi, gładząc jego czarną grzywę. Joseph wpuścił nas na wybieg i już po chwili już gnaliśmy galopem przed siebie. Tak bardzo mi tego brakowało. Uwielbiałam czuć ten wiatr we włosach. Tą szybkość. Tą łączność z koniem, gdy gnaliśmy razem przed siebie.
-Może chcesz poskakać? -Krzyknął do mnie Joseph, gdy po raz kolejny przebiegliśmy niedaleko niego. Wiedziałam, że nas obserwuje, zawsze to robił, od pierwszego dnia, gdy się tam pojawiłam. Zawsze służył pomocą. Przystopowałam trochę Duke'a i po chwili zatrzymaliśmy się obok niego.
-Byłoby świetnie -odparłam z wielkim uśmiechem na twarzy i podekscytowaniem w głosie. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio skakałam. Joseph prześlizgnął się pomiędzy belkami ogrodzenia i przygotował przeszkody do pokonania. Czekając, aż je przygotuje starałam się uspokoić Duke'a po galopie. Starałam się odprężyć, nie chciałam, żeby wyczuł mój lekki stres. Po chwili wszystko było już przygotowane.
-Zacznij od tych najniższych. Staruszek już pewnie zapomniał, jak się to robi.- zażartował, ponownie przeciskając się pomiędzy belkami ogrodzenia. Nie musiał mi przypominać. Doskonale o tym wiedziałam. Wybrałam najniższą przeszkodę, gdzie belka była umieszczona może na 20 centymetrach. Pokonał ją bez najmniejszego problemu. Nakierowałam go kolejną, wyższą. Z wielką gracją przeskoczył nad przeszkodą. I tak kilka razy, stawiając poprzeczkę jeszcze wyżej. Zapomniałam już jak wielką przyjemność mi to sprawiało.
-No chyba już wystarczy.-krzyknął nagle Joseph. -On już nie jest młodzieniaszkiem, chyba nie chcesz, żeby się przeforsował, co? -skierowałam mój wzrok na niego, tylko na kilka sekund. Był radosny. Jak za każdym razem, gdy patrzył na konie. Pozostała mi tylko jedna przeszkoda, której nie przeskoczyliśmy. Najwyższa.
-Jeszcze tylko jedna i kończymy.- krzyknęłam w jego stronę z dziwnym podnieceniem w głosie. Zatrzymałam konia w odpowiedniej odległości przed przeszkodą. Popatrzyłam na nią i wiedziałam, że jeśli uda nam się ją przeskoczyć, to wszystko się jakoś ułoży. Joseph miał rację. Nie mogę zabraniać mamię miłości. Jeśli kocha Alexa muszę to zaakceptować.
-To nie jest dobry pomysł.- w jego głosie słyszałam strach.
-Dam radę.-szepnęłam do siebie.- Damy radę Duke. -zacisnęłam palce mocno na wodzy i ucisnęłam piętami w boki konia, zmuszając go, by ruszył. Rozpędzał się, byliśmy pięć metrów przed przeszkodą, dwa metry, przygotowałam się do skoku i... to wszystko działo się tak szybko. Zatrzymał się nagle, wierzgając jak szalony. Moje stopy wyplotły się ze strzemion, widziałam jak w zwolnionym tempie jak spadam. Poczułam przeszywający ból w nodze, później w dole pleców, aż w końcu tępy ból w tyle głowy i nagle wszystko mi się zamazało. Słyszałam w oddali krzyki Josepha, widziałam, że biegł w moją stronę. A ja widziałam już tylko ciemność...



*****

Gdy się ocknęłam czułam ból w nodze. Strasznie bolała mnie głowa. Trochę jakbym miała kaca. Byłam jednak pewna, że nic nie piłam. Moje oczy drażniło jaskrawe światło i wszędzie obecna biel. Jeszcze jakieś pikanie przyprawiało mnie o większy ból głowy. W okół mnie znajdowało się kilku ludzi, ubrani byli cali na biało. Próbowałam się podnieść, ale moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zaraz osoby znajdujące się w sali, zwróciły na mnie uwagę.
-Ocknęła się. Zawołajcie doktora. -krzyknęła jedna z kobiet, po chwili inna wybiegła z sali. Przyglądałam im się, nic nie rozumiejąc. Chciałam się odezwać, ale z moich ust wydobyło się tylko charczenie. Pielęgniarka zauważyła to i szybko podała mi coś do picia, uprzednio zmieniając wysokość zagłówka, w ten sposób, że znajdowałam się w pozycji półleżącej. Woda. Właśnie tego mi było potrzeba. Dostrzegłam na mojej dłoni wenflon. Wzdrygnęłam się. Nienawidzę igieł. Cały czas kręciło mi się w głowie.
-Dzień dobry.- do sali wszedł przystojny mężczyzna, na moje oko mógł być koło czterdziestki. Miał na sobie biały fartuch i spodnie w tym samym kolorze. Miałam zdecydowanie dość białego w tej chwili. -Miałaś wypadek. Spadłaś z konia. -mówił spokojnie, ważył słowa. Usiadł na krześle, koło mojego łóżka. Wcale mnie to nie zaskoczyło. Nie był to pierwszy raz, gdy spadłam z konia. Zawsze się kończyło na kilku zadrapaniach. Nic więcej. -Przywieźli cię tutaj na badania, bo długo nie odzyskiwałaś przytomności. Jak się okazało, masz wstrząśnienie mózgu, oraz złamanie śródstopia i dwóch palców w lewej nodze. -przyglądał mi się uważnie. Znałam chociaż źródło bólu.
-Kiedy będę mogła stąd wyjść?-zapytałam z nadzieją w głosie. Nie chciałam tu spędzić ani minuty dłużej.
-Jeśli wszystkie wyniki badań będą prawidłowe, to możliwe, że za dwie godziny dostanie pani wypis-uśmiechnął się w moją stronę. Próbowałam poruszyć moją lewą stopą. Była jakaś cięższa i coś ograniczało moje ruchy. Yh zdążyli mi ją już zagipsować. -Ma pani gościa. -w jego uśmiechu kryło się coś, czego nie mogłam zidentyfikować. -Czuwał cały czas pod salą, wypytując co chwilę o pani stan. -powiedział przyciszonym głosem, po czym uśmiechnął się znacząco i wyszedł z sali.
Pewnie Joseph cały czas czekał, martwiąc się o mój stan. Po chwili ktoś nieśmiało zapukał do drzwi. Powiedziałam tylko -Proszę- i momentalnie drzwi się uchyliły. Spodziewałam się zobaczyć siwą głowę Josepha a zobaczyłam..
-Karl? Co ty tu robisz? -zapytałam patrząc na niego, jakby przybył z innej planety. Już szybciej bym się spodziewała matki z Alexem, ale nie jego.
-Joseph zadzwonił do domu, że jesteś w szpitalu, więc od razu przyjechałem. -usiadł na krześle obok łóżka. Zamyśliłam się chwilę. Coś mi tu nie pasowało.
-Czekaj. Przecież informacji o stanie zdrowia pacjenta udzielają tylko rodzinie. A ty nie jesteś moją rodziną. Co im nagadałeś? -przyglądałam mu się uważnie. Zauważyłam, że jego twarz nieznacznie poczerwieniała. Na czole pojawiła się pulsująca żyłka, a jego wzrok błądził gdzieś po mojej pościeli. Muszę przyznać, że wyglądał komicznie w tej sytuacji.
-Powiedziałem im, że jestem twoim chłopakiem.-bąknął pod nosem.
-Że co proszę? -zapytałam poirytowana.
-Powiedziałem, że jestem twoim chłopakiem, okej? -niemal wykrzyknął. Miałam ochotę się głośno zaśmiać. Ktoś tu chyba nie ma w zwyczaju kłamać. Na mojej twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech.
-To mówisz, że się podajesz za mojego chłopaka, a nawet na randce jeszcze nie byliśmy? No wiesz. Nie spodziewałam się tego po tobie. -zacmokałam, kręcąc głową z dezaprobatą. Jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.
-Ale ja..- zaczął się jąkać. -To nie tak... ja tylko..-patrzył na swoje obuwie, unikając mojego spojrzenia.
-Ej spokojnie, żarty sobie stroję. -uśmiechnęłam się pokrzepiająco. -Zabierz mnie lepiej do domu, dłużej nie zniosę siedzenia w tym miejscu. Zaraz oszaleję. -na moje słowa wstał i skierował się do drzwi.
-Pogadam z lekarzem.-powiedział i wyszedł z sali. Znowu zostałam sama. Wpatrywałam się w okno. Pomału się robiło szarawo na dworze. Miałam ochotę wrócić do domu. Chciałam się położyć do mojego łóżka i budzić się, gdy to się wreszcie skończy. -Załatwione. -wszedł do sali z wielkim bananem na twarzy. W dłoni trzymał jakąś kartkę. Najprawdopodobniej mój wypis. Po chwili do sali przyszła pielęgniarka, która przygotowała mnie do opuszczenia szpitala. Odwróciłam wzrok, gdy wyciągała mi wenflon. Syknęłam tylko z bólu. Po chwili zjawiła się druga, z wózkiem, na który mnie zaraz posadziły i z dwiema kulami, które wręczyła Karlowi. Zawiozły mnie wózkiem na zewnątrz i pomogły wsiąść do samochodu. Karl chyba im jeszcze dziękował za pomoc, ale nie słyszałam co mówił, bo siedziałam zamknięta w moim aucie (?), co dotarło do mnie kilka chwil później. Wsiadł od strony kierowcy, uruchomił silnik i odjechał ze szpitalnego parkingu. Sądziłam, że się odezwie choć jednym słowem, ale uparcie milczał. Patrzył się przed siebie. Widziałam, że jest zły, że chce coś powiedzieć. Coś go gryzło.
-Powiedz to wreszcie -warknęłam. Moje słowa zaskoczyły mnie chyba bardziej niż jego samego.
-Chciałaś się zabić? -jego głos miał dziwnie wysoki ton. Zaśmiałam się. Cholera. Czy jak wyglądam na samobójczynie? W tej chwili co najwyżej na wariatkę, ale nie na samobójczynię.
-Nie. Chciałam po prostu przeskoczyć tą cholerną przeszkodę. -powiedziałam powoli, wyraźnie akcentując każde słowo. -Jakbyś mnie znał, to byś wiedział, że jazda konna to całe moje życie. - powiedziałam z poirytowaniem w głosie.
-A właśnie. Byłbym zapomniał. -mówił poważnym tonem, siląc się na spokój. -Lekarz powiedział, że musisz z tym skończyć. Tym razem skończyło się na kilku złamaniach, ale następnym może nie być już tak różowo. Jak powiedział, niewiele brakowało, być złamała kość piszczelową. A wtedy zamiast spędzić w szpitalu kilka godzin, spędziłabyś w nim kilka tygodni. -jego słowa zabolały. Jak to mam skończyć z jazdą konną? Nie. On musi kłamać. Chociaż z drugiej strony, jaki by miał w tym cel? Żaden. Cholera. On nie kłamie.
-Wiesz co. Dorosłość wcale nie jest taka fajna.- powiedziałam nagle, zaskakując i siebie i jego tym stwierdzeniem. -przed moimi osiemnastymi urodzinami wszystko się dobrze układało. A teraz? Mam się przeprowadzić do Oberstdorfu, chociaż nikogo tam nie znam. Mam zostać pasierbicą człowieka, którego nie toleruję. Mam zrezygnować z jazdy konnej, którą kocham od dziecka. Zapomniałam może o czymś? -zaśmiał się. Miałam ochotę mu walnąć. Ja tu się przed nim otwieram. Uzewnętrzniam. Mówię mu co mi leży na wątrobie, a on się śmieje. Toż to ignorancja! Wstyd i hańba ci. Nie wiem czemu, ale też zaczynam się śmiać.
-Jesteś głupi, wiesz? -mówię z udawaną powagą, gdy już przestaję się śmiać.
-Ty też.-odszczekuje mi się. Znów zaczynam się śmiać. -Wcale nie jest tak, że nie znasz nikogo w Oberstdorfie. -mówi po chwili. -Znasz przecież mnie. A ja się tobą tam zajmę. -mówi poważnie. Po chwili zatrzymuje się przed naszym domem. Wysiada. Podchodzi do moich drzwi. Otwiera je. Bierze mnie na ręce. Zamyka lekko drzwi nogą. Wnosi mnie po schodach. Podaje mi klucz, żebym odkluczyła drzwi. Wchodzimy do środka. Sadza mnie na kanapie w salonie i znów wychodzi na dwór. Wraca po chwili przynosząc dwie kule z auta. Siada obok mnie i mi się przez chwilę przygląda. -Jesteś jak małe dziecko. Nie można cię zostawić na chwilę samej. Ciągle potrzebujesz opieki. -spojrzałam na niego. Mówił te słowa z troską.
-Dzięki. Zawsze chciałam mieć starszego brata. A teraz bądź tak dobry i zrób mi herbatki.- uśmiechnęłam się do niego prosząco. Wstał i z westchnięciem udał się do kuchni. Po chwili wrócił z kubkiem herbaty. -Skąd...? -nie zdążyłam dokończyć nawet pytania.
-... wiedziałem, że to jest twój ulubiony kubek? Pomyślmy. Tylko jeden kubek w szafce był z malunkiem konia. Poza tym jest już trochę zużyty, co musi znaczyć, że często z niego pijesz. -podał mi kubek. -owoce leśne. Jedna łyżeczka cukru. -powiedział nim zdążyłam o cokolwiek zapytać.
-Mam się ciebie bać? - zaśmiałam się upijając łyka gorącej herbaty.
-Nie musisz. Jestem niegroźny. -uśmiechnął się w najbardziej uroczy sposób, jaki tylko kiedykolwiek widziałam.
-Dobra Sherlocku, zanieś mnie ładnie na górę, co? Bo jeszcze trochę i ci tutaj zasnę. -spojrzałam na niego proszącym wzrokiem. Wstał i nic nie mówiąc podniósł mnie z kanapy. -Do łazienki poproszę.- dodałam pośpiesznie. Zmarszczył nos. Przyglądałam mu się przez całą drogę.
-No co?-zapytał nieźle poirytowany. W końcu postawił mnie przed drzwiami łazienki. Zbiegł na dół po schodach i przyniósł mi kule. -Teraz to sobie chyba sama dasz radę. -spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, po czym się lekko zarumienił.
-Dobra. Chyba jakoś dam radę sama się rozebrać. -rzuciłam śmiejąc się pod nosem i zniknęłam za drzwiami łazienki. Cholera. Co ja robię. On wie, że ja cały czas żartuje? Mam taką nadzieję. Umyłam się, starając nie pomoczyć gipsu, po czym założyłam szlafrok, umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Poruszanie się o kulach było trudne początkowo, ale jakoś doczłapałam się do mojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam drzwi za sobą poczułam się lepiej. Znalazłam w szafie luźne bawełniane szorty, w jakże uroczym i krzykliwym kolorze, mianowicie różowym i szarą bokserkę. Usiadłam na łóżko i z lekkimi problemami się ubrałam. Usadowiłam się wygodnie w łóżku i sięgnęłam po mój nowy telefon, który od rana leżał nietknięty na szafce nocnej. Nigdy nie miałam w zwyczaju zabierać telefonu, gdy jechałam do stadniny. Wtedy chciałam mieć święty spokój. Był jeden sms od Mai. Pytała czy wszystko w porządku i pytała o której ma się jutro zjawić. No tak. Zapomniałabym. Krótko jej odpisałam o tym co dziś się stało. Dodałam, że może się zjawić o 14. Nie czekałam na odpowiedź, od razu położyłam się spać.



*****




-Anna wstawaj. -ktoś szarpał mnie za kołdrę, której nie chciałam za nic w świecie puścić. -Jest już po 10. Zaczął się twój ulubiony program w telewizji. -dwa razy nie trzeba mi powtarzać. Odkopałam się z kołdry. Podniosłam się odrobinę za szybko z łóżka i bach... Upadłam. Długo jeszcze będę się czuć jak taka kaleka? Podniosłam się. Mama patrzyła na mnie ze współczuciem. Podała mi rękę i pomogła wstać. Wzięłam jedną z kul, stojących obok łóżka i zeszłam pomału na dół po schodach. Telewizor w salonie był włączony. Akurat prezentowali prognozę pogody. Niezainteresowana poszłam do kuchni, zrobić sobie płatki z mlekiem. Całkiem sprawnie mi szło przeniesienie miski z zawartością do salonu. No do pewnego momentu. Słyszałam jak prezenter zapowiada nowego gościa.
-Proszę państwa, naszym gościem będzie młody i jakże utalentowany skoczek narciarski, który pomimo swojego młodego wieku, wygrywa wszystko co popadnie. Większość nastolatek z Niemiec, jak i z innych krajów Europy piszczy z zachwytu na jego widok. Przed państwem Andreas Wellinger! -w studiu rozległy się brawa. Zerknęłam na telewizor i stanęłam jak wryta. Z prowadzącym właśnie witał się blondyn, który przewyższał prowadzącego co najmniej o dziesięć centymetrów. Ubrany w ubrania sponsora, więc wcale nie wyglądał jakoś mega seksownie. Boże Anna o czym ty myślisz. Ziemia do Anny. On nawet nie jest atrakcyjny, poza tym widzisz tylko jego profil, albo nawet i tył. O pokazują go z przodu. Zaraz. Skądś znam te niebieskie oczy. Ten wyćwiczony przed lustrem uśmiech numer pięć.
-Cholera jasna.- miska z moim śniadaniem wyślizgnęła mi się z ręki. Mleko rozlało się po podłodze tworząc ogromną plamę, pośrodku której stałam nie mogąc się ruszyć.miska natomiast rozbiła się na kilka kawałków. Po chwili do salonu wszedł Karl, który chyba wrócił z porannej przebieżki. Swoją drogą, od kiedy on biega? Nie ważne.. Patrzył to na mnie, to na plamę na podłodze, to na telewizor.
-Nawet na chwilę nie można cię samej zostawić. -skwitował z uśmiechem na ustach, po czym wyszedł zapewne w poszukiwaniu jakiegoś mopa. 







_____________________________________________________________
Kochani przepraszam za błędy, bo jestem pewna że jest ich mnóstwo. Ciągle sobie obiecuję, że nie będę piała po nocach i co ja robię? Jestem zdecydowanie za miękka. Zdecydowanie. 
Czekam na moją czekoladę ;P Wyrobiłam się do północy, no jakby nie patrzeć. 
Słodkich snów potworki :*

6 komentarzy:

  1. No, no. ciekawie. Karl jak zawsze pomocny. Jestem fanka numer jeden twojej twórczości ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może jesteś po prostu jedyną fanką mojej twórczości, co? ;P Należy mi się czekolada, i to nie byle jaka. Taka dobra. Najlepiej Milka. O. A tak serio to chciałam coś napisać, ale przez tą czekoladę wyleciało mi z głowy. Co ja miałam? A. Już wiem. Jestem za dobra dla was. Oj niech tylko szkoła się znów zacznie, to się to wszystko skończy. Nie będzie już tak fajnie, już ja wam to mogę zagwarantować. :* Moje kochane potworki xd

      Usuń
  2. Przeciniki krowa Ci zjadła? ;D Rozdział przewidywalny. Co za wyrodna matka, pozdrawiam.

    ps CZEKOLADA? Udam, że tego nie przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak. Mam krowe w łóżku, która zjada mi przecinki. A tak na serio to i tak dodałam już kilka przecinków.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też jestem fanką twojej twórczości :D Piszesz szybciej ode mnie, czego Ci zazdroszczę >.< i dawaj czekoladę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekaj, nir zrozumiałyśmy się. To wy macie mi czekoladę, a nie ja wam? Jesteś fanką mojej twórczości, pomimo rażącego braku przecinków i niekiedy literówek/ błędów, których ja nie wychwytuje z prostego względu, że nie lubie czytać mojej twórczości..Ah.. Nie wiem co jeszcze chciałam tu napisać, więc na tym skończę ten komentarz. A. Już wiem. Piszę tak szybko, bo mnie zmuszają, a ja za łatwo ulegam. Ale to się zmieni. Szkoła odbierze mi całe chęci do pisania..

      Usuń